Archiwum marzec 2011


mar 13 2011 Powitanie
Komentarze: 0

witajcie,  witajcie:)

Juz od dawna chodziła po mnie myśl, żeby zacząć pisać, ale brakło ... odwagi? zdecydowania? determinacji? A dziś, kiedy jest mi żle i nie ma z kim pogadać - piszę. Czyż to nie jest klasyczne - zwracamy sie do innych, gdy jest nam źle. Cóż, mam nadzieję, że tylko początek taki będzie. 

Utknęłam. Czyję się jak chomik na karuzeli. Świat kręci się gdzieś obok, a ja utknęłam. Uwielbiam swoją karuzelę - męża, syna, dom. Ale czasami potrzebuję wyjść na zewnątrz, pobyć w świecie i ze światem, aby z tęsknotą, radością wrócić do ukochanej karuzeli. Właśnie brakuje mi świata... Mąż śpi. Syn śpi. A ja poijam wino i piszę. Od początku roku wpadliśmy w jakiś taki pęd. Musiałam wszystko sobie poukładać w tej swojej karuzeli. Bo przyszły zmiany. Wróciłam do pracy - a musicie wiedzieć, że w maju 2010 przyszedł na świat moje słońce największe - Jaro, więc trochę byłam z nim w domu (czas jego narodzin i co sie dalej działo pewnie jeszcze opiszę..).

No więc wróciłam do pracy. Na część etatu. Zaczęła przyjeżdżać moja mama - kobieta jest wielka - co tydzień, w niedzielę, jedzie do nas 250 km, autobusem, żeby 2 dni z wnukiem posiedzieć i w środę wraca do domu. Zawsze jej będę za to wdzięczna. 

Ale do rzeczy.  Nigdy nie byłam super gospodynią. Gdy byliśmy z mężem sami to nie martwiłam się gotowaniem, sprzątaniem. Zresztą bardzo dużo pracowałam i domem zajmowałam się sporadycznie. Teraz to się zmieniło. Zależy mi, żeby codziennie był obiad, żeby było posprzątane. Weekendy więc były wielkim przygotowaniem do nadchodzącego tygodnia – sprzątanie, gotowanie... Zależało mi też żeby mamie pokazać, że potrafię – mimo, że najmłodsza już nie jestem (to apropo zależało, a nie że nie najmłodsza:)). Dwa miesiące zajęło mi poukładanie obowiązków domowych, przyzwyczajenie się do zmian. Przez ten czas nie widywaliśmy się ze znajomymi. Nie mieliśmy już sił. Teraz już sobie wszystko poukładałam i bardzo mi brakuje ludzi – bo Ci w pracy to za mało. Nasi najbliżsi znajomi są bezdzietni. Myślę, że to ważna informacja. Zaprosiłam na ten weekend parę znajomych – przyjaciół (druga przyjaciółka chora, trzecia na rekolekcjach) na wieczór, mieli się zastanowić. I co? Napisali, ze ich coś rozbiera i zostaną w domu.

No i z jednej strony – rozumiem. Każdy chce odpocząć. Ale z drugiej strony – przykro. Bo mnie ich brakuje a im mnie...? I dlatego siedzę, piję wino i się użalam. Żałosne, nie?

A może się ktoś zapyta, co z moją drugą połową? Właśnie mężuś sie obudził i się dziwi, zę jeszcze stukam:) Kochany jest, najdroższy. Ale to typ domatora. Lubi wyjść, Lubi gości, ale żeby mu brakowało... raczej nie.  

Wyżaliłam sie:) Nie wiem czy to dobry początek, ale w sumie zawsze to jakiś:) Na codzień jest na szczęście weselej:) - Smyk nam rozświetla codzienność. Także mam nadzieję, że smętów będzie mniej.

Dzieki za spotkanie przy winku. Chyba mężuś musi wziąć dyżur przy smyku - poranne karmienie o 5 rano:) bo winko się lało i lało. Ale co tam! Grunt to dobra zabawa!!!!  I mam zamiar się postarać, żeby była dobra zabawa!

I widzicie, jak na mnie pozytywnie podziałaliście? 

Pozdrawiam:)